piątek, 30 lipca 2010

4 miesiące

Było nas trzech. Ja, Ten Pierwszy i Ten Drugi.
Zapytasz pewnie, czy Ten Pierwszy wiedział o Tym Drugim. Nawet jeśli nie, to dowiadywał się prędzej czy później. Zresztą, nie jest to istotne dla przebiegu opowieści. Jego interesowało to tak samo, jak bursztynowa wieża. I nie obchodziło go wcale, że wychowałam się na bajkach o księżniczkach.

Biorę do ręki ostry nóż i kroję czas na 3 nierówne części. Ostatnie cztery miesiące nie zasługują na równość i o tę równość wcale się nie dopominają, więc tak ma być, 3 nierówne części.

Stawiam na stole sokowirówkę i bardzo powoli wrzucam kolejne kawałki. Z lejka miarowo zaraz zacznie wyciekać gęsta maź, pamiętasz, taka, że nawet błoto to myśl marzenie.


1. Maź w kolorze czerwonobrunatnym, ziarnista, lepka, 15,6 st. C, 22 ml.

Ten Pierwszy był taki sam od kiedy pamiętam. Podstawowy i fundamentalny element materii świata. Najmniejszy atom i największy przegrany. Niszowy myśliciel i najpopularniejszy konformista. Najlepszy kochanek i najgorszy kłamca.

2. Maź w kolorze brunatnosiwym, klarowna, śliska, 18 st. C, 36 ml.

Ten Drugi wciąż zmieniał uczesanie i kolor włosów, nałogi, muzykę, godzinę wstawania, sposób w jaki całował, styl ubierania i markę papierosów. Z niecodzienną lekkością zmieniał równie często imiona i twarze, wiek, wzrost i kształt kciuka. Jedyne, co było przy nim pewne i niezmienne, to te wspólne śniadania, gdzie podwójna mokka i gęste kłęby dymu.

3. Maź w kolorze siwoszarym, rozdrobniona, płynna, 17,4 st. C, 28 ml.


Od kiedy zniknął i Ten Pierwszy i Ten Drugi, poczułam się jak ktoś odgrywający najbardziej skomplikowane akrobacje, a wymieniony jedynie w napisach końcowych. Jak ktoś, kogo imienia i tak nie zapamiętasz. Jak kaskader w filmie, którego nigdy nie widziałeś.


Zakończam eksperyment.
Spostrzeżenia notuję w żółtym notatniku w czarnoszarą kratkę. Wstaję od stołu, kroję kromkę chleba i smaruję ją odrobiną mazi. Smakuje. Wychodzę do pokoju. Szukam w szafie czarnej sukienki (zauważyłeś, że ostatnio ubieram się tylko na czarno?). Wkładam na siebie nocną maskę, zabieram kopertówkę i zamykam drzwi na klucz. A może nawet o tym zapominam. Chcę jak najszybciej wyjść na chłodną ulicę.

I choćbym chciała, nie mam pojęcia o tym, że wyciśnięta z sokowirówki maź zaczyna się gotować i wrzeć.

poniedziałek, 12 lipca 2010

aż do śmierci

Ty wysiadłeś pierwszy, podałeś mi rękę i mogłam zejść poważnie i dumnie po drewnianych schodkach mojej wyśnionej dorożki. Stangret uśmiechnął się cicho. Do kościoła, widziałam, wchodzili ostatni spóźnieni goście.
Miałeś na sobie brązowy garnitur, tak jak sobie to już dawno temu wymyśliłam i stary zegarek po pradziadku w prawej kieszeni. Z moją sukienką miałam większy problem. Jakiś miesiąc wcześniej, zaraz po wyjściu z salonu, pobiegłam kupić Ace i wybielałam ją przez 4 dni i 3 noce.
I tak wiedziałeś i ja wiedziałam i nie musiałam dodatkowo polewać jej wodą utlenioną ani roztworem benzydryny, żeby widzieć na niej krew moich poprzedniczek. Tych czarnych cieni bez imion i twarzy, tych cieni, o których ty nie chciałeś mówić, a ja nie chciałam słuchać ani słyszeć.

Włożyłam rękę do twojej kieszeni. Przed przekroczeniem progu kościoła kazałam Ci się zatrzymać.

Wybierając mnie, wybierasz piekło do końca życia. Każdego dnia, w każdej chwili – piekło. Kiedy rano się obudzisz będzie piekło i kiedy uda ci się wieczorem wrócić – też będzie piekło. Dlatego nie będziesz wracał często, boisz się ognia, boisz się gorąca, boisz się popatrzeć mi teraz w oczy. I wiesz, gdybyś w porę zgasił ten tlący się żar upokorzenia, gdybyś wtedy nie uciekł, gdybyś przyszedł z kanistrem czystej wody, nie byłoby ani teraz, ani nigdy później tego ognia i tego gorąca.

Widziałam w Twoich oczach pusty strach i przerażenie i wiedziałam, że nie masz w sobie tyle siły, żeby teraz się wycofać, jeśli nie zrobiłeś tego wcześniej. Teraz dla Ciebie było już na wszystko za późno: ci ludzie w tych ławkach i te pieniądze w kopertach, no i te butelki z wytrawnym białym winem zamiast kwiatów. To wszystko to było dla ciebie za dużo. Widziałam to w Twoim niepewnym kroku, w zbłąkanych oczach, w słowach przysięgi i w najbardziej gorzkim pocałunku na świecie.

Ci ludzie w ławkach płakali, szepcząc, że jeszcze nigdy wcześniej nie widzieli tak pięknej pary.

I ty też płakałeś.

Pierwszy raz w życiu widziałam, jak płaczesz. Nie że pociły Ci się oczy. Gorzko płakałeś gorzkimi łzami.

Więc ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. I że ci nie odpuszczę, aż do śmierci.