piątek, 23 kwietnia 2010

parę słów na do widzenia.

http://www.youtube.com/watch?v=28sAsvzMW6s

Kiedy na potrawie pojawia się pleśń, to trzeba wyrzucić całość, a nie jedynie wydzieloną zgniliznę. I to był mój błąd. Oszukałam jedynie oczy i wmawiałam sobie,że cały posiłek był strawny, chociaż już dawno leżałam na OIOMie z powodu poważnego zatrucia.

To był mój jedyny błąd od samego początku, którym zrobiłam dużą krzywdę jedynie sobie. Trzeba było od razu wyrzucić.
Wcześniej przygotowałam doskonałe składniki i przyrządziłam wspaniałe danie. Skąd ta pleśń? Do tej pory nie mam pojęcia. No nie mam pojęcia.

Za dużo myślę o tym moim tragicznym w skutkach popisie metakulinarnym. On woli o tym nie myśleć. Ja za to myślę za nas oboje. I dzięki temu, nauczyłam się dwa razy więcej.

I widzisz, nawet nie musiałam powiedzieć słowa "koniec". Wystarczyło, żeby dowiedział się, że leżę na Intensywnej. On wiedział o tym doskonale, chociaż nie chciał o tym wiedzieć. I wcale mu się nie dziwię /tak, M, to była ironia/.
Zresztą, koniec nadszedłby prędzej czy później. Wiedzieliśmy o tym obydwoje, ale żadne z nas nie było w stanie powiedzieć tego na głos. O końcu się nie mówi. Nie wypada, jeśli w tym samym czasie mydlimy sobie oczy kłótniami o imię dla syna.

Potrzebowałam ciepła, bliskości, uczuć, ale nie potrzebowałam... jego. Zgubiłam moment, kiedy on zmienił się nie do poznania. Kiedy wróciłam ze Słowacji, oszukiwaliśmy się za długo, że żadne wszystko jest takie, jak żeśmy to zostawili. Zmieniliśmy się. I kiedy wróciłam, on uciekł. Pewnie będzie łudził się, że po raz kolejny zacznę go gonić, ale ja już nie mam siły na zabawę w berka.

..Playing new Hide and Seek:
Keep moving still
Keep moving still

Rekonwalescencja jest kosztowna i bolesna.
Ale wiem już na całe życie, że kiedy coś zaczyna się psuć, trzeba o tym zapomnieć i bez sentymentu wyrzucić do kibla. I od razu spłukać.

wtorek, 20 kwietnia 2010

teraz mój książę, kiedy zostaliśmy sami

nikogo więcej tu nie ma. siedzimy na łóżku oparci o poduszki i oglądamy film. nic więcej tu nie ma. zastanawiam się nawet, czy aby na pewno jesteśmy tu i my.

"teraz mój książę, kiedy zostaliśmy sami, możemy porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną"

nie rozmawiamy. niewiele. jeśli już, to o jutrze i o tym, co za dwa tygodnie. w kuluarach przemykają tylko niedopowiedzenia i bardziej, niż mniej wymowne skojarzenia. skradają się jak cienie i znikają w momencie, kiedy patrzę ci prosto w oczy. ale tak naprawdę - nie rozmawiamy ze sobą wcale. siedzę koło ciebie, otulając się twoim zapachem i chociaż na chwilę próbując zapomnieć o tym, co się zdarzyło, a nie powinno nigdy mieć miejsca. i nawet na chwilę się udaje, chociaż ta chwila trwa ułamki sekund. dotykam twoich palców w taki sposób, jakbym robiła to po raz pierwszy. i zarazem po raz ostatni. bo sama nie wiem, ile jeszcze będę chciała ich dotykać.

zsunąłeś się z końca paznokcia. i chociaż bardzo chciałam, nie przyśniłeś mi się dziś.

w różny dziwny sposób znajdują mnie ludzie, o których już dawno zapomniałam. jolka, koleżanka z podstawówki miała już być po ślubie. tymczasem pisze mi, że "pracuje, troszkę się bawi i jakoś to leci". poza tym "szuka księcia na białym koniu, ale tacy tylko w bajkach".

a ja myślę sobie, że to nieprawda. bo ja znalazłam księcia.
przecież znalazłam.
ale co z tego, jeśli okazał się być z innej bajki.

wtorek, 6 kwietnia 2010

dobranoc

Podchodzę do lustra z wacikiem nasączonym mleczkiem do demakijażu. Przecieram oczy. Przestaję widzieć kształty i kolory. Tęczowa papka, mieszanina łez i skruszonego tuszu do rzęs rysuje mi przed oczami nowy, lepszy świat. Zmywam z siebie to, czego nie chciałam zobaczyć i to, na co nie chciałam patrzeć. Naciągam powieki i delikatnie przecieram je wacikiem. Zmywam sprzed oczu twoją przygnębioną twarz, twoje zmęczenie na wargach i twoje chłodne obycie.

a mówili o mnie, że jestem silna

Mleczko na kolejnym waciku oprócz czerwonej szminki zmywa ślady niechcianych pocałunków bez echa i bez znaczenia. Rozlicza się ostatecznie z szyjkami butelek, które otarły się o czerwone wargi, słomkami i szklankami. 


- Chciałbym cię po prostu wziąć, przytulić i powiedzieć, że tego wcale nie było. Ale ty sama wiesz, że tak nie można. Chciałbym cię poznać ponad rok temu, bez tego twojego telefonu, bez tego twojego kalendarza, bez tego papierosa w ręce i bez tej cholernej szminki
- Wtedy byś mnie nie polubił tak bardzo
- Teraz chyba tym bardziej nie da się ciebie lubić
- Pocałuj mnie, bo zacznę krzyczeć


Razem z pastą do zębów wypluwam wszystkie wypowiedziane dziś bezeceństwa, obietnice nie do spełnienia i słowa zapewnień. Przypomina mi się jakaś stara piosenka: "Nigdy nie wierz zdradzonej kobiecie" i cicho śmieję się pod nosem. 


już nie płaczę, bo już nie mam więcej łez (...) szkoda, że już zapomniałeś, co mi kiedyś obiecałeś

Patyczki do uszu oczyszczają mnie z dźwięków ulicy i twojego głosu w słuchawce telefonu. Letnia woda spod prysznica zmywa ze mnie cały brud dzisiejszego dnia, masę ciał o które się otarłam, rąk, które dotykałam, kilometrów, które przeszłam. Strumień wody padający na płuca zmywa przefiltrowane, brudne powietrze i kłęby dymu.
Ale nie zmywa upokorzenia.

jak to dobrze, że skończył się już ten podły dzień, co mi cię zabrał
ciężko było tak po prostu przyjść i usłyszeć że dla ciebie umarłem


Przebrana pościel pachnie wiosną.
Mówiłam ci kiedyś, że nigdy nie polubię wiosny.
Bo ja się zimą urodziłam i zimą w tobie zakochałam.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

wymyśliłam sobie ciebie

http://www.youtube.com/watch?v=_UAsrsx9ljA

Znalazłam cię bezbronnego i nagiego.
Ulepiłam Cię z łez i gliny, stworzyłam na swój obraz i podobieństwo.
Uczyłam cię wierzyć i wierzyłam w ciebie. Pokazałam ci, czym jest prawdziwa przyjaźń, dobro, wierność i oddanie. Nauczyłam cię pięknie żyć i pięknie kochać. Pokazałam ci, że można być perfekcjonistą, robić wiele rzeczy, ale w tym wszystkim nie zgubić siebie. Kazałam ci nie przeklinać z pewnym przekonaniem, że na tym więcej zyskasz, niż stracisz. Pokazałam Ci, że jesteś wart dużo więcej, niż Ci się wydaje. I chociaż miałam tak niewiele, dałam ci wszystko, co posiadałam. Dałam ci całą swoją ufność, bliskość, stałeś się powiernikiem wszystkich moich myśli, ambicji i planów. Każda chwila spędzona z Tobą stawała się najpiękniejszą chwilą mojego życia. Nauczyłam cię zachowywać się i inwestować w siebie.

Pewnego dnia gorzej się poczułam. Zmyłam czerwoną szminkę z ust i nałożyłam aplikatorem bordowe cienie pod oczy. Wyprałam w rękach Twoje skarpetki i bokserki, ubrałam cię od stóp do głów, ułożyłam Ci włosy i

kazałam ci pójść w świat.

Przytuliam najmocniej, jak potrafiłam, powiedziałam Ci, że jesteś bardzo dzielny i życzyłam dobrej zabawy.

Już nie wróciłeś.
I bynajmniej nie dlatego, że zgubiłeś drogę do domu.
Widocznie przestałeś mnie już potrzebować, skoro zabrałeś już wszystko, co było Ci niezbędne, żeby pójść dalej.
I tylko głuche smsy, że nie masz już do mnie żadnych słów. Ale już przecież dawno ich nie miałeś.

Powinnam się z tym liczyć, bo ze wszystkim, co Ci dałam - dałam ci również i wolność. Prawo wyboru i odpowiedzialność za własne decyzje.

Więc zostałam tu sama. Zmyłam bordowe cienie spod oczu, ścięłam włosy i przestałam potrzebować jedzenia.
I patrzę się na siebie z boku i widzę, jak te kruche i delikatne 45 kilogramów zamienia się w twardy głaz. I powtarza sobie w kółko, że już nigdy do nikogo nie zbliży się bardziej, niż do granicy zetknięcia się ciał.

Usilnie próbuję zapomnieć ten moment, kiedy znalazłam cię bezbronnego i nagiego.
Z tymi Twoimi żartami nie śmieszącymi nikogo, bez zapachu, bez wyrazu, z tym Twoim naiwnym pragnieniem wiecznego imprezowania i z przyjaciółmi, których jak się okazało - nie było wcale.
W tych twoich długich, przetłuszczonych włosach i w rozciągniętym do granic niemożliwości polarze.

Bo gdybyś właśnie taki poszedł w ten świat, to jestem przekonana, że ona nawet nie zwróciłaby uwagi na to, że istniejesz.