poniedziałek, 3 maja 2010

tej nocy...

...nie mogłam spać. myśli wysokoprocentowe przeskakiwały kolumnami w zwartych konstrukcjach scenariusza. ale to nie był mój scenariusz. to znów nie był mój scenariusz.

powiedz, o czym myślisz?

nie potrafiłam. nie znamy się na tyle, żeby powiedzieć o wszystkim. nie znamy się na tyle, żeby rozumieć się bez słów. więc w kompletnym niezrozumieniu nie mówię prawie nic.
i zastanawiam się kiedy i czy w ogóle kiedykolwiek zacznę mówić.

ostatnio uszło ze mnie zbyt wiele mądrych słów. bez echa. powtarzalność życiowych schematów przeraża. ale na szczęście nic nie ma tych samych odcieni szarości, jakie miało ledwie parę dni temu.

może znajdę sobie inny kolor?

świta. nowy dzień o dziwo nie przynosi rozczarowania. błoga cisza w kuchni i po 2 papierosy na śniadanie. uśmiechnął się na wysoce prawdopodobne do widzenia i poszedł w swój świat.

a w moim świecie zrobiło się nagle cicho i pusto.
i oto ujrzałam puste sny pozostawione samopas na łóżku, siedem złotych świeczników, trąby anielskie i sto czterdzieści cztery tysiące opieczętowanych myśli.
siedzę na stole w totalnym bezruchu, wbijając wzrok w różowe paznokcie.
wiem, że innego końca świata nie będzie.

i usłyszałam donośny głos mówiący: "idź, dokonaj paru istotnych korekt w swoim scenariuszu".


- czyli teraz to wszystko już inaczej jest?
- teraz, jak nigdy wcześniej, wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno.

2 komentarze:

  1. faktycznie. nie rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. podobno, kiedy zmiesza się wszystkie kolory, wychodzi szary.
    a ja ciągle uparcie wierzę, że odkryjemy nowy

    OdpowiedzUsuń